Na lokalnym podwórku samorządowym od około dwóch lat zrobiło się gorąco w walce o udostępnianie informacji publicznej. Zaczęło się optymistycznie. Nowy burmistrz, wybrany po pozbawieniu stanowiska poprzedniego na skutek referendum, w kampanii głosił hasła przejrzystości pracy władz samorządowych. Niestety bardzo szybko okazało się, że punkt widzenia zmienia się z punktem siedzenia. Pierwsze duże zderzenie nastąpiło przy okazji audytu zleconego tuż po pozbawieniu stanowiska poprzedniego burmistrza. Co gorsza, jeszcze w trakcie powstawania tego audytu na ustach były słowa o udostępieniu go szerokiej publiczności. Dopiero gdy on powstał taktyka magicznie zmieniła kierunek.
Co takiego zawiera tajemniczy raport z audytu, że ostródzkie władze tak go bronią? Według nieoficjalnych informacji od osoby, która widziała ten raport, są tam dane wskazujące na niegospodarność i nadużycia w Urzędzie Miejskim w Ostródzie. Trudno ocenić co tam jest jeszcze nowego, bo tak naprawdę w Urzędzie Miejskim w Ostródzie była w ciągu ostatnich lat kontrola prokuratorska, Najwyższej Izby Kontroli i Centralnego Biura Antykorupcyjnego.... Dodam, iż walka o dostęp do tego audytu przeszła już przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Olsztynie, Naczelny Sąd Administracyjny i wróciła do WSA w Olsztynie. A jej końca jeszcze nie widać.
W tym kontekście rozbrajające stają się pytania jednego z urzędników po co mi te informacje z audytu są potrzebne teraz – “przecież to już takie stare, nieaktualne dane”. Widocznie nie czuje, że skoro są takie nieaktualne, tym bardziej nie powinno być problemu z ich upublicznieniem. Widocznie idea zwykłej przejrzystości działania władz w ogóle w głowie tego urzędnika nie istnieje. Tak jakby umysły “tych po tamtej stronie tęczy” działały zupełnie inaczej niż umysły tych, którym na sercu leży transparentność.
Może w instytucjach publicznych uczy się nowych pracowników, by wszystko ukrywać jak długo się da, bo nigdy nie wiadomo czy w jakiejś informacji, w jakiejś fakturze, w jakimś dokumencie nie ukrywa się niegospodarność, lenistwo, przekręt “kolegi zza biurka”, burmistrza, wójta, radnego? Słyszymy później skargi, a że biedny pracownik musi przekopywać archiwum, bo ktoś czegoś zażąda; a że nie wiadomo co jest informacją przetworzoną; a że obywatele utrudniają prace urzędnikom bo wysyłają raz na tydzień wniosek o udostępnienie informacji publicznej.
Z własnego doświadczenia wiem jak reagują niektórzy urzędnicy na propozycje usprawnienia im pracy. Na moją uwagę, iż wystarczy na bieżąco zacząć udostępniać wszystko w Biuletynie Informacji Publicznej, wtedy z czasem takie wnioski prawie w ogóle znikną, usłyszałam pełne szczerości i zdziwienia: “Wszystko?!” Tak kochany urzędniku: WSZYSTKO! No ale jeśli urzędnik na mój wniosek by informację przygotowaną dla mnie zamieścił w BIP-ie albo choć przekazał kolegom (chodziło o tabelę z danymi, którą wystarczyło już tylko uzupełniać) mówi, że nie, bo on tu będzie pracować już tylko miesiac i niech inni się martwią – to pytam: Co to za ludzie są “po tej drugiej stronie tęczy”? Czy “oni” nie płacą tych samych podatków co my? Czy oni nie muszą załatwiać tych samych zgód, dokumentów, uprawnień?
Wciąż mnie zaskakuje ta różnica mentalnościowa między: “nimi a nami”. Wiem, że tak się nie pownno dzielić ludzi. Ale praktyka zaprzecza moim przekonanim. “Oni” naprawdę zdają się czasami nie czuć pojęcia transparentności. Są oczywiście tacy, którzy z premedytacją działają (ukrywają), ale znaczna część jakby zamknięta w wyuczonych procedurach po prostu była niezdolna do podjęcia refleksji w temacie praw obywatelskich. Tak jakby w ogóle nie dostrzegali, że też są obywatelami, że działając przejrzyście, działają także dla własnego dobra.