Na wstępie uprzedzam wszystkich - ten krótki tekst to marudzenie zdegustowanego dipowicza - czyli osoby korzystającej i promującej prawo do informacji publicznej.
Do tej refleksji skłoniła mnie dawka komentarzy pod kolejnym tekstem Jacka Piecha. Tekst powstał przede wszystkim dzięki skorzystaniu przez autora z dostępu do informacji publicznej. Czego dotyczy sam artykuł to jest drugorzędna kwestia (dla zainteresowanych link http://www.ostrodaonline.pl/informacje/4461-jakos-to-nie-jakosc.html). Pierwszorzędną sprawą jest to, iż znowu mam ochotę krzyczeć, gdy czytam komentarze "obywateli". Jak mantra wypominają autorowi, że od jakiegoś czasu korzysta z prawa dostępu do informacji publicznej. Zamiast cieszyć się, że korzysta, że pozyskuje informacje, że działa na rzecz przejrzystości - szuka się jakiś paranoicznych związków przyczynowo-skutkowych. Że kiedyś tego nie robił, bo nie chciał (czyt. wspierał ówczesnych polityków) a teraz chce i robi (czyt. chce pogrążyć obecnych). Domyślam się, że część komentarzy to polityczna gra (w końcu wybory samorządowe tuż tuż), ale to nie tłumaczy wszystkiego. Dlaczego w ludziach jest ta chora interpretacja? Dlaczego zamiast chwalić kogoś, że robi kawał dobrej roboty krzyczy się na niego, że nie robił tego wcześniej?! Już nie wspominając o tym, dlaczego krzykacze sami nie wezmą sprawy w swoje ręce i nie dowiedzą się jak było kiedyś, czemu sami wniosku nie złożą (do czego sam autor zachęca czytelników)?!
Te dywagacje doprowadzają mnie do pytania: gdzie jest społeczeństwo obywatelskie? Rozumiem, że jeśli nie zna się swoich praw to trudno z nich korzystać. Jednak okazuje się, że nawet gdy się je zna to nie tylko się z nich nie korzysta, ale w najlepszym razie oczekuje się, że ktoś za mnie zrobi "czarną robotę", a w najgorszym razie, jak wyżej opisałam, szuka się dziury w całym. Złość i śmiech mnie ogarnia, gdy słyszę "gadające głowy" mówiące o tym, że to "młoda demokracja". Jaka młoda?! Ludzie, to już ponad 20 lat! Kiedy niektórzy przestaną iść na łatwiznę i skończą z podcieraniem się tym argumentem? Czasami mam wrażenie, że nigdy nie przestaną, bo zawsze to będzie demokracja młodsza od zachodniej.
I jeszcze kamyczek z nieco innego strumyczka. Ostatnio lokalne stowarzyszenie, z którym czasami współpracuję, stanęło przed pewnym problemem. Mianowicie nagle zapukało do niego kilka osób zainteresowanych współpracą, działaniem. Dodatkowo były to osoby, można by rzec "prominentne" w lokalnym środowisku. Zarząd widział w tym światełko dla aktywniejszych działań. Niestety szybko okazało się (zanim doszło na szczęście do zawiązania współpracy), że chodzi wyłącznie o wykorzystanie formy prawnej (i osobisty zysk/stratę zainteresowanych), a nie o jakieś "dobro wspólne". Dla zainteresowanych dodam, że chodziło o znany pewnie wszędzie problem budowy wiatraków. W podobnej sprawie był też inny telefon. Lokalny potentat turystyczny szukał organizacji ekologicznej, która mu pomoże, bo mu w okolicy chcą postawić "solary". Po pierwsze skąd pomysł, że organizacja ekologiczna sprzeciwi się energii odnawialnej (według słów zainteresowanego to ma zaburzać krajobraz). Po drugie znowu to podejście: ja mam problem, ngo-s niech załatwi, skoro tym się zajmuje.
Te przykłady pokazują, jak ludzie instrumentalnie traktują nawet te najbliżej działające organizacje pozarządowe. Nawet te, których członków znają, których działalność mogą na co dzień oglądać. To pokazuje też jak generalnie martwe jest społeczeństwo obywatelskie. Czy przesadzam? Obawiam się, że nie. Jasne, jest coraz więcej ludzi, którzy działają, ale nie ukrywajmy te osoby mają ograniczone możliwości i też chcą mieć własne życie. Czy naprawdę nie da się zmienić podejścia większości, czy naprawdę tak już jest, że większość obywateli pozostaje ślepa i zamiast zdjąć opaskę, będzie się przez całe życie kaleczyć waląc głową w słupy, marudząc i krzycząc na tych, którzy zdjęli, że ich za rączkę nie prowadzą, zamiast własną opaskę samemu zdjąć?!